wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział IV

Obudziłem się o 7:12. Wszyscy spali. Artur głośno chrapał. Zaglądnąłem do mojej torby i znalazłem tam mój stary kawałek toffi...
- Kupiłem go w pociągu. - pomyślałem i włożyłem go do ust.

                                                                         ***

O 8:00 wszyscy się obudzili.
- Idzie ktoś na śniadanie? - zapytał Viktor wstając.
- Ja. - powiedziałem.
- Ja też pójdę. - powiedział Arnold.
W salonie krukonów siedział Joe - kapitan drużyny Ravenclawu w Quiddichtu. Koło niego bawiły się dwa koty jednym z nich był mój Mruczek.
- Cholercia! - krzyknąłem. - Zapomniałem dać jedzenie dla Mruczka!
Podszedłem do miski i napełniłem ją. Mój kot od razu przerwał zabawę i podszedł do miski. Wyglądał na zadowolonego. Po drodze zobaczyliśmy  prof. Flitwicka który powiedział:
- O! Szukałem pana, panie Qerel!
- Mam z panem iść?
- Tak! Do mojego gabinetu jest tu.
- Dobra, ja idę! - powiedział Viktor. - widzimy się na hi...
- Nie zdążysz na historię magii. - powiedział prof. Flitwick.
- No to na lataniu na miotle! Na razie. - powiedział Viktor.
- Cześć! - powiedziałem i poszedłem z Arnoldem na śniadanie. Gdy weszliśmy przy stole dla nauczycieli był tylko prof. Snape i prof. Arett (nauczyciel mugoloznastwa).
- Arnold! - krzyknęła jakaś puchonka. - Mama kazała ci to dać!
- Co to? - powiedział Arnold. - O tak! To moje ulubione cukierki, i dała mi jeszcze... książkę do eliksirów! Dzięki siostra.
- Nie ma za co. - powiedziała jego siostra z uśmiechem.
- Fajną masz siostrę. - powiedziałem chichocząc po zobaczeniu jego miny.
- Gdybyś mieszkał z nią pod jednym dachem to byś już tak nie powiedział.
- A czemu?
- Bo jest kapitanem w quidditchu... i jeszcze się wymądrza.
- A co jest w tym złego, że jest kapitanem w quidditchu?
- Bo jak jeszcze nim nie była mogłem grać na naszym domowym stadionie quidditcha, a teraz rodzice mówią, że Maddie musi mieć całe boisko.
- Może masz rację. - powiedziałem po czym do Wielkiej Sali weszli Oliver, Elizabeth i Artur. Usiedli koło nas i zaczęli pałaszować. Gdy wszyscy zjedli poszliśmy na historię magii.
Jak weszliśmy do klasy prof. Binnsa zauważyłem stary i zniszczony fotel. Było tu też zimno i ciemno. Po chwili wszedł prof. Binns i otworzył okna. Było ich tylko dwa więc nie zrobiły żadnej różnicy. Potem prof. Binns usiadł na swoim fotelu i zaczął czytać:
- Dawno, dawno temu żył wampir o imieniu Witold. Został on zmieniony w wampira przez Nina Von Wiaglasha. Nie lubił on krwi więc jadł cały czas owoce plazmowe. Miał on żonę, która miała na imię Franci...
Zasnąłem... Miałem sen o tym, że byłem w słodyczowej krainie. Były tu rzeki czekolady, cukrowe drzewa na których rosło toffi, zajączki karmelowe i wiele innych słodyczy. Po chwili jakiś pan wyczarował mi samochód z czekolady, ja zacząłem na nim jeździć, aż wreszcie wjechałem do teleprotera i się obudziłem. W tej akurat chwili prof. Binns zakończył opowiadanie słowami:
- ... i w ten o to sposób wampir Witold uratował Anglię przed Henrykiem Von Wiaglashem.
Zadzwonił dzwonek.
- Na zadanie domowe jest napisanie trzech rzeczy, które pomogły wampirowi Witoldowi uratować Anglię! - krzyknął prof.
- A ciekawe czy komuś udało się tego całego wysłuchać. - powiedział Artur.
Wszyscy zaczęli się śmiać i nie przestawali do wyjściu z zamku.
- Hej! - krzyknął ktoś za nami. Był to Viktor, który był bardzo zadowolony. - Wiecie co? Będę komentować mecze quidditcha! Fajnie prawda?
- To cudownie! - powiedziałem.
- Brawo Viktor. - powiedział jakiś krukon.
Gdy byliśmy już na miejscu przyszła jakaś pani i powiedziała, że nazywa się Rolanda Hooch i będzie ich uczyła latania na miotle.
- Teraz wystawcie rękę - powiedziała. - i powiedzcie "do mnie"!
Wszyscy zaczęli krzyczeć. Nie wiem jak ale miotła podleciała do mnie za drugim powiedzeniem "do mnie". Po chwili Arnoldowi, Viktorowi i Alicji (z Gryffindoru) udało się przyciągnąć miotłę. Oliverowi miotła nawet nie drgnęła. Gdy wszyscy przyciągnęli miotły do siebie zostało nam jeszcze 10 minut lekcji. Wykorzystaliśmy ten czas na lataniu. Gdy zadzwonił dzwonek pobiegłem z Viktorem i Arturem do tablicy ogłoszeń na której pisało:

Pojedynki: Klub pojedynków zaczął działać! Żeby dołączyć do klubu musicie pójść do prefekta waszego domu. Prefekt musi wybrać najlepszego na przewodniczącego klubu. 

Eliksiry: Klub eliksirów wcielony w życie! Panna Jix zgodziła się być przewodniczącym klubu. Dziękujemy też profesor Sprout za pozwolenie użycia cieplarni na miejsce spotkań klubu. 

Komentator quidditcha: Komentatorem meczów quidditcha został: Viktor Qerel. 

Klub zaklęć: Profesor Flitwick zgodził się być przewodniczącym klubu zaklęć lecz poszukuje pomocnika. Wszyscy chętni niech się do niego zgłaszają. Spotkania klubów odbędą się w sali zaklęć.

- Zapiszę się chyba do kubu zaklęć. - powiedziałem.
- Ja też. Lecz klub pojedynków i eliksirów też pewnie są fajne. - powiedział Artur.
- Skoro mowa o eliksirach, to lepiej już na nie chodźmy. - powiedział Viktor.
Zgodziliśmy się z Viktorem i poszliśmy do lochów do sali eliksirów. Sala eliksirów była ciemniejsza od sali historii magii. Nie było żadnych okien. Gdy weszli ślizgoni prof. Snape rozpoczął lekcję.
- Tak na początek zrobimy eliksir pobudzający. - powiedział. - Czy ktoś wie jakie składniki będą potrzebne? Podpowiedź: jest tych składników cztery.
Oliver podniósł rękę.
- Tak? - powiedział z zawiedzionym głosem prof. Snape.
- Liść palmy, ząb hindoli, jądro holika i ślina żółwia.
- Tak. - powiedział prof. Snape. - pięć punktów dla Ravenclawu.  W tym składziku są składniki. Weźmiecie je i zrobicie eliksir! Macie na to całą lekcję. O, i jeśli by ktoś nie wiedział ile grzać to na tej tablicy jest opis przyrządzenia tego eliksiru! Zaczynajcie.
Na koniec lekcji tylko Oliver, Natalia i Viktoria przyrządzili eliksir. Dlatego Ravenclaw dostał 10 punktów a Slytherin 5.
- Jeszcze tylko zielarstwo i OPCN. - powiedział Artur.
- Tak ale nie zapominaj, że są DWIE godziny zielarstwa. - powiedziała Selena.
Artur zmarkotniał i nie odzywał się już. Gdy weszliśmy do cieplarni była już tam profesor Sprout i puchoni.  - Tak, tak siadajcie! - powiedziała wesoło profesor Sprout. - Na dziś przygotowałam coś łatwego czyli handlowane gisy.
- A co to? - zapytał jakiś puchon.
- O, to zaraz się dowiecie. Gdzie to jest? - mówiła prof Sprout. - A tak! Tu jest. Handlowane gisy to taka roślina która zabija WSZYSTKIE szkodniki w ogródku. Bardzo często nią handlują. Dlatego właśnie nazywa się handlowana. Kiedyś ta roślina była nazywana tylko gis. Teraz to jest handlowany gis.
- I co będziemy z nim robić? - zapytałem.
- Sadzić! - krzyknęła. - Jeśli ktoś nie wie jak to na tablicy jest napisane jakie rzeczy trzeba zrobić! Macie na to dwie lekcję.
Po dwu - godzinnej lekcji poszliśmy na OPCM. Prof. Magegolf już na nas czekał i nas powitał. Zapraszał on na całej lekcji wszystkich na środek, żeby użyli na nim czar "Expelliarmus". Dostał wtedy Ravenclaw aż 20 punktów.
Po tej lekcji poszliśmy na kolację. Na kolację zjadłem kanapkę z dżemem i kiełbaskę z bułką. Po kolacji poszedłem z Viktorem, Arnoldem i Arturem nad rzekę. Oliver poszedł w tym czasie do biblioteki. Nad rzeką zrobiliśmy zadanie na historię magii, zielarstwo i eliksiry (od autora: nie napisałem tego ale teraz wam napiszę: z zielarstwa dostali napisać wypracowanie na temat handlowanego gisa a z eliksirów wypracowanie na temat eliksira pobudzającego). Po napisaniu wypracowań poszliśmy do pokoju wspólnego.
- Jak nazywają ducha Slytherinu? - zapytała kołatka.
- Krwawy Baron. - odpowiedział Artur.
Dzisiaj niestety Artur pierwszy zajął łazienkę. Do łazienki miałem pójść trzeci po Viktorze. Kiedy do pokoju wspólnego wszedł Oliver razem z jakąś krukonką zgasło nam światło i coś mnie wywróciło. Za chwilę znów zapaliło się światło. Lecz wszyscy leżeli na ziemi.
- Co to było? - zapytał jakiś drugoklasista.
- Nie wiem. - odpowiedział prefekt.
Wyszedł w tym czasie Viktor z łazienki. Zapytaliśmy go o te światła. Powiedział on nam, że też mu zgasło światło. Więcej nie usłyszałem bo byłem w łazience. Po wyjściu ubrany w piżamę poszedłem spać.


Od autora: Długi, bardzoooo długi rozdział dedykuję wszystkim co czytają mój blog! Dzięki za trzy komentarze pod poprzednim rozdziałem. :) 
                                                                                                                            Maciek

PS. Czytasz = Komentujesz. 


sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział III

Poszliśmy więc na transmutację. Po drodze minęliśmy Szarą Damę, która się nam ukłoniła. Gdy weszliśmy do klasy była już tu prof. McGonagall trzymająca kota. Gdy nas zobaczyła uśmiechnęła się do nas i pokazała miejsca na których mamy usiąść. Ja usiadłem razem z Viktorem. Ta klasa była nieco mniejsza niż sala zaklęć. Było tu dużo ozdób i obrazów. Gdy weszli puchoni prof. McGonagall dała każdemu po małym kotku. Mieliśmy użyć czaru "Cattor", żeby zmienić kotka w kieliszek. Jedynie Tedowi z Hufflepufu udało się zmienić, został tym nagrodzony 10 punktami. Gdy wyszliśmy z klasy wszyscy stali przed tablicą informacyjną na której pisało:

Nabór na komentatora w Quidditchu: Każdy kto chciałby komentować mecze Quidditcha niech zgłosi się do prof. Magegolfa. Dla klas 1-7. 

- Super, że dla klas 1 też to jest! - powiedział Viktor. - Zawsze chciałem nim zostać. Chyba się zgłoszę... Gdzie teraz miał lekcję prof. Magegolf? Wie ktoś?
- Z nami. - powiedział jeden z szóstoklasistów Gryffindoru. - Jest teraz na obiedzie w Wielkiej Sali.
- To ekstra! - krzyknął Viktor. - Teraz mamy przerwę więc do niego idę. Cześć!
- Pa! - odpowiedzieliśmy.
Ja nie miałem teraz ochoty jeść obiadu.
"Mamy dwu - godzinną przerwę więc zdążę zjeść. - pomyślałem. - Pójdę do biblioteki i się pouczę.
- Matthew ty też nie idziesz na obiad? - zapytała Elizabeth.
- Tak, nie idę. - odpowiedziałem. - A przejdziesz się ze mną do biblioteki? Pouczymy się.
- Super! Właśnie miałam tam iść. - powiedziała.
Gdy weszliśmy do sali pani Pince krzyknęła do nas:
- Tylko mi tutaj nie jedzcie! Już pięć razy ktoś tu jadł i pobrudził książki! Nie wytrzymam!
- Niech się pani nie martwi już jedliśmy obiad. - skłamaliśmy, żeby jej nie denerwować.
- To dobrze. - odpowiedziała. - Chcecie coś wypożyczyć?
- Tak, - powiedziała Elizabeth. - ja poproszę "Czary ochronne".
- A ja, - powiedziałem. - "Początki zielarstwa".
- Proszę bardzo. - warknęła bibliotekarka.
Gdy wyszliśmy Elizabeth powiedziała:
- Ona jest chyba troszkę stuknięta jak dla mnie.
- Rzeczywiście. - powiedziałem śmiejąc się .
Gdy szliśmy tak drogą spotkaliśmy Martina i Sarę, którzy rozmawiali o eliksirach:
- Ten eliksir pobudzający super! - krzyknął Martin. - Przyda się na SUMach.
- Masz ra.... - nie dokończyła Sara. - Cześć Eliza, cześć Matthew!
- Cześć Sara! - krzyknęła Elizabeth. - Niestety nie mamy za dużo czasu! Zaraz razem z  Matthewem mamy obronę przed czarną magią a jeszcze nie jedliśmy obiadu.
- Szkoda. - powiedział Martin. - To pa!
Cześć! - powiedziałem razem z Elizabeth.
Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali zobaczyliśmy grupkę ludzi przy prof. Magegolfie. Usiadłem razem z Elizabeth przy stole krukonów. Były tam teraz przeróżne kotlety, ziemniaczki, buraczki, kiszone ogórki i... toffi. Ja na talerz nałożyłem sobie kotleta z ogórkiem. Po zjedzeniu wziąłem garść cukierków toffi i poszedłem na obronę przed czarną magią  razem z Elizabeth.
                                                       
                                                                                    ***

Gdy weszliśmy do klasy usiedliśmy koło Artura i Olivera.
- Gdzie jest profesor? - zapytał jeden  gryfon (mieliśmy z nimi lekcję). - Lekcję miały się zacząć 3 minuty temu.
- Mówił nam, że trochę się spóźni. - odpowiedział na jego pytanie Arnold. - Jeszcze musi ogarnąć te zgłoszenia na komentatorów.
Po 5 minutach przeszedł prof. Magegolf razem z Viktorem.
- Przepraszam za spóźnienie ale było bardzo dużo zgłoszeń. - powiedział profesor. - Dobrze. Otwórzcie  swoje książki na stronie 2!
Na stronie 2 był nagłówek:
"Expelliarmus  - czar rozbrajający" 
- Chce ktoś nam pokazać jak to się robi? - zapytał profesor. - Są jacyś dwaj ochotnicy?
Zgłosiłem się razem z Viktorem.
- Tak, tak! - krzyknął profesor. - Doskonale. Chodźcie tutaj. Najpierw ty Viktor użyj czaru na panie....
- Klossie. - powiedziałem.
- Tak, na panie Klossie. - ciągnął. - Żeby czar zadziałał trzeba wypowiedzieć zaklęcie i po prostu machnąć. No dalej panie Qerel!
Expelliarmus! - ryknął Viktor.
Z ręki wypadła mi różdżka. 
- Brawo! Brawo! - krzyknął profesor. - Pięć punktów dla Ravenclawu! Teraz pan panie Kloss. 
Skupiłem się. Wszyscy się na mnie gapili. I... Krzyknąłem: 
-Expelliarmus!
Z ręki Viktora wypadła różdżka. 
- Gratuluję! Kolejne pięć punktów dla Ravenclawu! - powiedział profesor. Ojej! Już koniec lekcji? No dobrze, zadanie to nauczenie się tego czaru! 
Gdy wyszliśmy z sali Oliver powiedział: 
- Ale czad! Dzisiaj dostaliśmy tylko jedno zadanie z OPCN. 
- No tak, ale jest jeszcze transmutacja.- powiedziała Natalia. 
Gdy szliśmy do sali transmutacji wpadł na mnie mój... kot! 
- Cześć, Mruczku! W ogóle o tobie zapomniałem. - powiedziałem do kotka. 
- O! Fajnego masz kociaka. - powiedziała Selena.
- Bardzo! - krzyknął Viktor. - Ale już go lepiej wypuść i chodź na transmutację bo zaraz się zacznie. 
- No dobra. Do zobaczenia Mruczku! - powiedziałem. 

                                                                                   ***

Gdy weszliśmy do sali transmutacji prof. McGonagall powiedziała:
- Ahh... Jaka szkoda, że nie mamy 2 lekcji pod rząd tylko tak w kratkę... (od autora: myślę że wiecie o co chodzi)
- Też tak myślę. - powiedziała Natalia.
- Ale jest jeden plus. - powiedziała pani profesor. - Teraz jesteście sami. Bez puchonów. Niestety na tej lekcji nie będziemy się niczego uczyć tylko ćwiczyć: "Cattor"
Na koniec lekcji tylko mnie i Elizabeth się udało.
- 15 punktów dla Ravenclawu! Brawo panno Claw! Brawo Matthew! - krzyknęła prof. McGonagall. - Wszyscy oprócz panny Elizabeth i pana Matthewa mają nauczyć rzucać się tego czaru!
- Dobra, mam dwa zadania  nauczyć się czaru: "Expelliarmus" i "Cattor". - powiedział Arnold. - Da się zrobić. Ej, a może pójdziemy zobaczyć ile mamy punktów?
- Ok! - odpowiedzieli wszyscy.

                                                                                  ***

Gdy poszliśmy do sali punktów ukazała się nam tablica:

  Ravenclaw:                     Gryffindor:                    Hufflepuf:                   Slytherin: 
     120                                      115                               98                                  100

- Wow! Wygrywamy, ale czad! - krzyknął Artur.
- Świetnie! A teraz chodźmy na błonia. - powiedział Viktor. - Muszę się przewietrzyć.
- Dobry pomysł. - przyznałem.
A więc Ja, Viktor, Arnold, Artur i Oliver poszliśmy na błonia. Był bardzo słoneczny dzień. poszliśmy nad rzekę. Woda była przeźroczysta. Siedzieliśmy nad jej brzegiem do 19:30.
- Chodźmy lepiej na kolację. - powiedział Oliver.
- Masz rację. - przyznał Arnold.

                                                                                 ***

Po kolacji poszliśmy do pokoju wspólnego Ravenclawu.
- Jak ma na imię córka Roweny Ravenclaw? - zapytała kołatka.
- Helena. - powiedział Arnold i kołatka nas wpuściła.
- Ja zamawiam pierwszy łazienkę! - krzyknąłem i pobiegłem do niej.
- Ja drugi! - krzyknął Arnold.
Więcej już nie słyszałem bo szybko zamknąłem się w łazience. Ahh... jak tu było cieplutko i jak ładnie pachniało! Wyniuchałem skąd pochodzi ten zapach i okazało się, że to mydło. Rozebrałem się i nalałem ciepłej wody do wanny. Umyłem się szybciutko, ubrałem swoją cieplutką piżamkę i wyszedłem. Po mnie wszedł Arnold wyraźnie z siebie zadowolony. Reszta chłopaków siedziała w salonie i uczyła się czarów. Jeden z piątoklasistów uczył się czaru "drętwota" na przyjacielu. Usiadłem koło Artura i zacząłem uczyć się czaru "Expelliarmus" na mojej zabawce. Gdy udało mi się wytrącić patyczek z rąk zabawki poszedłem do sypialni spać.
"Sprawdzę jeszcze co mamy jutro" - pomyślałem. - "Najpierw historia magii, potem latanie na miotle, eliksiry,  2 godzinna lekcja zielarstwa i OPCM. Nie tak źle".
I poszedłem spać.
                                   

Od autora: Myślę, że spodobał się wam ten rozdział. :) Wrzucam go trochę przed czasem (miał być jutro), ponieważ dostałem przed chwilą "wenę" na zakończenie. :D Nie wiem czy taka długość jest dobra... napiszcie mi czy ta długość wystarcza, bo nie wiem. 
Dziękuje też stronce na facebooku Jaram się jak Zgredek Harry.
                                                                     

                                                         Do zobaczenia, Maciek
Ps. Czytasz = Komentujesz.

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdiał II

Gdy weszliśmy za profesor McGonagall do Wielkiej Sali od razu zobaczyłem cztery stoły. Popatrzyłem w górę i nie zobaczyłem tam sufitu... tam było niebo! Były tam też chyba z tysiąc świec oświetlających tą salę. Na wprost na nas siedzieli nauczyciele... siedział już tam Hagrid.
- Dobrze, - powiedziała profesor McGonagall. - teraz będę wam nakładała na głowę tą Tiarę Przydziału. Przydzieli was ona do domów! Będę was wołała!
Avae Viktoria trafiła do Slytherinu. Claw Elizabeth trafiła do Ravenclawu. Daloscia Sara trafiła do Gryffindoru. Hally Irigin trafił do Gryffindoru. Ils Norbert trafił do Hufflepufu. Jolia Natalia trafiła do Ravenclawu. I... teraz...
- Kloss Matthew! - zawołała profesor McGonagall.
Podszedłem do krzesła, usiadłem. Profesor McGonagall nałożyła mi na głowę Tiarę. I... czekałem. W mojej głowie usłyszałem cichy głosik:
Hm.... Matthew tak? Bystry jesteś. Tak samo odważny. Gdzie cię przydzielić? Do Ravenclawu?
Tiara zastanawiała się na de chyba z minutę i krzyknęła: Ravenclaw!!! Usłyszałem oklaski. Usiadłem koło Elizabeth. Justin i Rick podeszli do mnie i mi gratulowali. Po chwili podszedł Rupert  i też mi pogratulował. W tym czasie dalej przydzielali osoby do domów. Olistir Martin trafił do Gryffindoru. Palestyn Patrick trafił do Hufflepufu. Razem z nim poszła do Hufflepufu jego siostra bliźnieczka: Palestyna Emma. I ostatnia osoba czyli Zibion Alex trafił do Slytherinu.
- Witajcie w nowym roku w Hogwarcie! - powiedział dyrektor Hogwartu: Albus Dumbledore. - Nowe stanowisko obrony przed czarną magią obejmuję Daniel Magegolf!
Profesor Magegolf wstał i ukłonił się do wszystkich. Miał on krótką brązową brodę i włosy. Nosił on okulary, które były granatowe. Na głowię miał śmieszną czapeczkę w czerwono - czarne pasy.
- Wszystkim pierwszorocznym mówię, że chodzenie po zamku po 23:00 jest zabronione! To wykroczenie karane jest odejmowaniem punktów a co gorsza szlabanem! - ciągnął Dumbledore. - Przypominam wszystkim też, że należy słuchać wszystkich nauczycieli a już szczególnie swojego opiekuna czyli Gryffindor - profesor McGonagall, Ravenclaw - profesora Flitwicka, Slytherin - profesora Snape'a a Hufflepuf - profesor Sprout. A teraz jemy!
I w jedną sekundę na wszystkich stołach pojawiły się różne mięsne potrawy, razem ze ziemniaczkami. Gdy wszyscy zjedli (razem z deserem) dyrektor powiedział:
- Jak wszyscy zjedli to niech prefekci zaprowadzą pierwszorocznych do domów! - powiedział.
- Krukoni tutaj! - zawołał chudy chłopak, który miał blond włosy.
Poszliśmy więc za nim. Przechodząc patrzyłem we wszystkie strony, żeby zobaczyć ozdoby i obrazy. Jeden z obrazów nawet się z nami przywitał! Jakaś kobieta chodziła od obrazu do obrazu, aby się nowymi krukonami nacieszyć. Aż wreszcie doszliśmy do starych zniszczonych drzwi na których nie było żadnej klamki. Była tylko kołatka w kształcie kruka. Prefekt Ravenclawu powiedział nam, że aby przejść musimy powiedzieć do tej kołatki: daj zagadkę. Wtedy ta kołatka daje nam zagadkę, którą musimy odgadnąć, żeby przejść, lecz prefekt powiedział, że pierwszoroczni mają łatwe zagadki. Wybrał mnie na próbę, bo byłem najbliżej i... kołatka zadała mi zagadkę: Kto pochodzi ze Szkocji i żyłą w okresie średniowiecza.
- Kto pochodził ze Szkocji i żył w okresie średniowiecza? - zapytała kołatka.
Zastanowiłem się, i po namyśle powiedziałem:
- Rowena Ravenclaw... - powiedziałem nie pewnie.
- Taaaak! - krzyknęła kołatka i nas wpuściła.
- Doskonale! - krzyknął prefekt. - Dobrze lepiej idźcie już spać! Dziewczynki mają pokój  po prawej stronie, a chłopcy po lewej. Dobranoc!
- Dobranoc! - krzyknęli wszyscy.
Dzieliłem dormitorium z Arturem Mick'iem, Viktorem Qerelem, Oliverem Assot i Arnoldem Finem.
- Jakie mamy zajęcia? - zapytał Viktor.
-  2 godziny zaklęć, transmutacja, obrona przed czarną magią i druga transmutacja. - odpowiedział Artur.
- Nie tak źle. - powiedział Oliver.
- Masz rację! - przyznałem. - Ej, ja już idę spać. Dobranoc!
- Dobranoc! - odpowiedzieli wszyscy.
 Obudziłem się wcześniej od innych. Pierwsze są zaklęcia więc pouczę się trochę. Wziąłem do ręki podręcznik pt. "Zaklęcia mam w małym palcu" i zacząłem czytać. Dowiedziałem się dużo o jednym czarze czyli o "Windgardium Leviosa", sprawia on to, że podnosi przedmioty.
- Ciekawe czy będziemy się tego uczyć? - pomyślałem. 
- Matthew, Artur, Oliver, Arnold! - krzyknął Viktor. - Pobudka! Wstawać zaraz są zaklęcia a my nie zjedliśmy śniadania! 
- Ojejku! - krzyknąłem. 
Wszyscy zaczęli się szybko ubierać w szaty. Po ubraniu poszliśmy do Wielkiej Sali. Popatrzyłem przed siebie. Z nauczycieli był tylko profesor Flitwick i profesor Magegolf no i... oczywiście Dumbledore. Na stołach nie było już ani deserów ani ziemniaczków ani kotletów. Były tu jajka sadzone i na miękko. Parówki, pieczone bułeczki i wiele innych smakowitych produktów. Ja wziąłem sobie jajko na miękko i dwie bułeczki. Wielki tłuścioch ze Slytherinu zajadał się wielkimi kiełbasami.
- Dobra lepiej już chodźmy na te zaklęcia. - powiedział Oliver. 
- A z kim mamy? - zapytała cicho Elizabeth. 
- Ze ślizgonami. - powiedział z nie chęcią Artur.
Ja, Oliver, Viktor, Artur, Arnold, Elizabeth, Natalia i Selena poszliśmy na zaklęcia. Czekał już tam na nas profesor Flitwick. 
- O! Witam was moi krukoni! - zaczął. - Myślę, że wiecie, że będę waszym opiekunem? 
- Tak! - odpowiedzieli chórem.                            
Gdy weszli ślizgoni prof. Flitwick powiedział, żebyśmy wyjęli nasze podręczniki na stronie 4. 
- O tak! - powiedziałem do kolegów. - Uczymy się Wingardium Leviosa! A ja dziś rano się o nim uczyłem! 
- To świetnie! - powiedział Viktor. 
Prof. Flitwick wszedł teraz na stos książek, żeby nas lepiej widzieć. 
- Może ktoś wie jak trzeba machnąć różdżką, aby to zaklęcia podziałało. - powiedział z uśmiechem na twarzy. 
Od razu się zgłosiłem. 
- Pan? - zapytał prof. Flitwick. 
- Kloss. - odpowiedziałem. - O, tak! - powiedziałem robiąc obrót i trach. 
- Doskonale, doskonale! 10 punktów dla Ravenclawu! - krzyknął prof. Flitwick. - Teraz ćwiczcie! 
Wszyscy razem ze mną usiłowali podnieść piórko do góry. Pod koniec 2 godzinnej  lekcji prof. Flitwick dał 10 punktów Ravenclowowi i 10 Slytherinowi. 
- Yyyyyy... co teraz? - spytał Arnold.
- Trasmutacja. - odpowiedziałem. 




OD AUTORA: 
Cześć! Transmutacja będzie już w następnym rozdziale. Muszę wam powiedzieć, że chociaż moje rozdziały są krótkie, wymagają duuuużo pracy! I to jak dużo! I jeszcze jedna ważna rzecz,  nazwiska wszystkich uczniów są wymyślone ot tak, więc nie piszcie komentarzy (o ile będą) o tym co oznacza nazwisko Assot.
                                                                                                                        Z pozdrowieniami, Maciek

Prośba

Bardzo was bym prosił, abyście komentowali moje opowiadanie. Pozytywnie czy negatywnie to nie ma znaczenia. Nie bójcie napisać się "nie podoba mi się" zrozumiem to, bo przecież to moje pierwsze opowiadanie! Lecz uzasadnijcie to, ponieważ ja chciałbym wszystkie rzeczy poprawiać (oczywiście jak będą złe). 
                                                                                                                                 Pozdrawiam, Maciek

czwartek, 12 grudnia 2013

Rozdział I 3/3

Gdy weszliśmy do Ekspresu poczułem zapach... czekolady i... toffi? Usiadłem w przedziale z niejakim Martinem który też pierwszy raz jedzie do Hogwartu. Powiedział, że jego rodzice są czarodziejami. Zazdrościłem mu trochę lecz udało mi się to ukryć. Po jakimś czasie do naszego przedziału weszły dwie dziewczyny, jedna była brunetką a druga była ruda.
- Cześć, - powiedziała ruda dziewczyna - mam na imię Sara, a to jest Elizabeth. A wy, jak macie na imię?
- Ja jestem Martin! - odpowiedział szybko Martin.
- A ja Matthew - odpowiedziałem chwilę po nim.
- Pierwszy raz w Hogwarcie co chłopaki? My też. - powiedziała Sara. - Jak myślicie? Do jakiego domu traficie?
- Jeden z moich kolegów mówi, że trafię do Hufflepufu a drugi, że do Ravenclawu. - powiedziałem - Szczerze mówiąc chciałbym trafić do Ravenclawu lub Gryffindoru.
- Ja trafię pewnie do Gryffindoru, jak cała moja rodzina! - odpowiedział na pytanie Sary Martin.
- Aha moi rodzice mówią, że trafię do Hufflepufu! - krzyknęła Sara. - ja nie chcę tam iść tam jest mój wróg: Felix!
- Też mam tu wroga ma na imię Ben. - powiedział Martin.
- Ja pewnie dostanę się do Hufflepufu. - powiedziała cicho Elizabeth.
- Tego nie można zaprzeczyć! - powiedziała z uśmiechem Sara.
W tym czasie przyszła pani ze słodyczami. Były tam fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby, toffi które się nie kończy dopóki ci się nie znudzi, cukrowe aniołki, karmelkowe dżdżownice i wiele innych słodkich rzeczy.
- Coś słodkiego kochaneczki? - zapytała.
- Ja poproszę - zacząłem - pudełko fasolek, dwie czekoladowe żaby, kawałeczek toffi i cukrowego aniołka. Ile to będzie?
- 1 galeon i 3 sykle. - opowiedziała pani ze słodyczami.
- To poproszę. - powiedziałem.
- A dla was? - zapytała.
- Ja nic nie chcę - powiedziała Sara i Martin.
- A ty kochanie? - zapytała Elizabeth.
- Ja chcę tylko cukrowego aniołka. - powiedziała.
- 3 sykle! - powiedziała pani.
- Proszę!- zapłaciła Elizabeth.
Kiedy dojechali było już ciemno. Kiedy wyszli czuć było zapach ściętej trawy. Dookoła słychać było brzęczenie pszczół. Jeden z uczniów zajadał lukrowego pajacyka, wszyscy na niego patrzyli, bo strasznie było czuć woń pajacyka.
- Pirszoroczni! - powiedział bardzo gruby głoś.
Podskoczyłem z przerażenie i zobaczyłem... Hagrida we własnej osobie!
- Szybko! -krzyknął - Mamy małe opóźnienie!
Wszyscy ruszyli szybkim krokiem.
- Wsiadać do łódek! - ryknął Hagrid.
Gdy wszyscy weszli jakaś magiczna moc pociągnęła ich do brzegu po drugiej stronie. Woda była granatowa i... cieplutka! Ciągle miałem zanurzoną rękę w wodzie. Gdy wyszliśmy z łódek, łódki same z siebie popłynęły w drugą stronę. Wszystkich to zaciekawiło.
- Chodźmy! - ryknął Hagrid - Cholibka spóźnimy się!
Wszyscy pobiegli za Hagridem. Zaprowadził nas do profesor McGonagall. Powiedziała ona, że Tiara Przydziału przydzieli nas do czterech domów: Gryffindor, Ravenclaw, Hufflepuf i Slytherin. I zaprowadziła nas do Wielkiej Sali.

Rozdział I 2/3

Gdy weszliśmy do Dziurawego Kotła zobaczyliśmy... mojego kolegę z podwórka Ricka który był o rok starszy ode mnie! 
- Cześć! - krzyknąłem.
- Yyyy... o! Cześć Matthew! Widzę, że idziesz do Hogwartu! Ja już drugi rok zacznę! - powiedział. - Zostałem przydzielony do Ravenclawu i... wygraliśmy puchar domów! 
- To super! - powiedziałem. - No dobra ja muszę iść już kupować rzeczy. Pa! 
- No to cześć! - odpowiedział machając do mnie. 
Gdy wszyliśmy wiatr był cieplejszy niż po drugiej stronie. 
- Jak wejdziemy? - spytał Adam patrząc na ścianę. - Proszę pana?! Pan to otwiera?! 
- Hmmmm... - powiedział zaspany czarodziej. - A tak! Już otwieram. 
- Nie powinieneś tak krzyczeć Adam. - powiedział stanowczo tata. 
Zamarłem... Było tu tak dużo dziwnych sklepów o których nie słyszałem nigdy! "Sklep z jadalnymi bursztynami i kamyczkami Orolosa"! "Widmowe pióra Gruli które piszą w nieskończoność bez maczania w atramencie". "Szaty Madame Malkin". "Składniki i naczynia do eliksirów". Więcej nie przeczytałem, bo mama mnie pociągnęła do sklepu o nazwie... "Wymiana pieniędzy: z pieniędzy mugoli na czarodziejów i odwrotnie". 
-Taaaaaaaaak? - powiedziała powolnie kasjerka. 
- Chcielibyśmy wymienić pieniądze mugoli na czarodziejów. - powiedziała mama.
- Aaaaa ilęeeee? - zapytała kasjerka. 
- 2 tysiące - wymamrotała mama. - ile to będzie? 
- 1000 galeonów - odpowiedziała kasjerka jakoś szybciej.
- To poprosimy! - krzyknął tata wyprzedzając mamę, która już chciała coś powiedzieć. 
- Proszęeeee. - powolnie odpowiedziała kasjerka. 
Więc wyszliśmy. Vanessa, Kasia, Adam, Konrad i mama poszli wykupić pokój, a ja tata i Luna poszliśmy kupić mi szaty do "Szaty Madame Malkin". Gdy wchodziliśmy zobaczyłem znajomą mi osobę... mojego kuzyna który miał szesnaście lat! 
- Cześć Łukasz! - krzyknąłem.
- Cześć Matthew! Cześć Luna! Witaj Wujku! - odpowiedział.
- To dlatego widywaliśmy cię tylko w wakacje! - powiedział radośnie tata.
- Tak dlatego. - odpowiedział uśmiechnięty Łukasz.
- Do jakiego domu cię przydzielili? - zapytała Luna. 
- Do Ravenclawu. - odpowiedział. - Dobrze fajnie się rozmawiało ale ja muszę lecieć!
- Cześć - powiedzieliśmy.
Po wybraniu szaty, różdżki i wszystkiego co potrzebne poszedłem z mamą kupić kota. Chciałem kupić szarego w czarne paski ale takiego nie było więc kupiłem czarno - białego. 
Jest już 31 sierpień. Został jeden dzień do wyjazdu do Hogwartu przez ten czas bawiłem się z Rickiem i jego kolegami: Justinem i Rupertem którzy byli w Ravenclowie. Ja chciałem zostać przydzielony do Gryffindoru lecz nie jestem zbyt odważny. Rupert mówi, że zostanę przydzielony do Hufflepufu, a Justin mówi, że do Ravenclawu. Rick mówi po prostu, że Tiara przydzieli mnie do tego domu gdzie będzie uważała. 
Jest dziś 1 wrzesień! Ja, tata, mama, Rick, Łukasz, Rupert i Justin pojechaliśmy na Cing Cross. Moi bracia i moje siostry zostały w Dziurawym Kotle. 
- Dobrze - powiedział Rick - masz iść wprost na tą ścianę.
Yy... ok. - powiedziałem nie pewnie - No to idę. 
Zacząłem biec. I... przeszedłem! 
Po mnie przeszli Rick, Justin, Łukasz i Rupert. 
- A gdzie rodzice? - zapytałem Łukasza. 
- Poszli już. - odpowiedział - nie chcieli już przechodzić. 
- No dobra. - powiedziałem.
I weszliśmy do pociągu: Ekspres Hogwart. 

Rozdział I 1/3

Cześć! Mam na imię Matthew Kloss. Mam 11 lat które skończyłem dwa dni temu czyli 12 lipca, 2 braci (bliźniaków)Adama i Konrada, którzy mają 10 lat. Mam też 3 siostry Lunę 9 lat, Kasię 7 lat i Vanessę 6 lat. I muszę wam powiedzieć, że ten dzień jest super! A wiecie czemu? BO DOSTAŁEM LIST Z HOGWARTU! Myślałem, że nie istnieje, ale on naprawdę jest! Jutro mamy pojechać z rodzicami na ulicę Pokątną i kupić wszystkie potrzebne rzeczy. Podróż będzie długa ponieważ mieszkamy w Polsce (choć nasi rodzice urodzili się w Anglii). Powiedzieli, że tam będziemy nocować do mojego wyjazdu! Super!
- Mamo.... a ja dostanę się do Hogwartu? - zapytała Vanessa.
- Tego to nie wiem... mam nadzieję, że tak - powiedziała mama po czym się uśmiechnęła. 
- Będzie super jak dostanę. Wiesz? Będę sobie czarować kiedy chcę! - powiedziała Vanessa z uśmiechem.
- Nie będziesz mogła. - powiedziałem - Ponieważ musisz skończyć 17 lat, żeby sobie czarować.
- Jak to? - zapytała zaskoczona Kasia. 
- No tak to. - powiedziałem - Jak będziecie czarować nie mając 17 lat mogą was wylać z Hogwartu!
- Jakoś bym to przetrzymała - powiedziała po namyśle Kasia. 
- Ja też - powiedziała Vanessa.
Otworzyły się drzwi i wszedł mój tata, Konrad, Adam i Luna, byli w sklepie po picie i jedzenie na wyjazd.
- No to co jedziemy? - spytał tata.
- Tak! - wszyscy krzyknęli. 
W czasie podróży wszyscy spaliśmy, jedliśmy, rozmawialiśmy i śmialiśmy się... aż dojechaliśmy do Londynu! Poszliśmy więc do Dziurawego Kotła. 

Zaczarowani